Andrzej Iwan – Spalony. Autobiografia.

Spalony - Andrzej IwanZakwalifikować tę książkę do nasuwających się na myśl kategorii jest bardzo trudno. Okładka obiecuje autobiografię. Nie jest to klasyczna autobiografia – raczej opowieść o środowisku piłkarskim końca lat 70. i 80. Ale nie jest to też opowieść o piłce sensu stricto. O czym więc? O PRL-u, nałogach, słabościach i porażkach, ale również o sukcesach, szczęściu i zwycięstwach. Książka zabawna i smutna zarazem.

Mało kto o tym pamięta, ale Andrzej Iwan był na przełomie lat 70. i 80. uznawany za wielki talent piłkarski, w skali nie tylko naszego kraju, ale w skali ogólnoświatowej. Ten najmłodszy uczestnik mistrzostw świata w Argentynie (1978) rozpoczynał karierę piłkarską w Nowej Hucie, następnie w Wiśle Kraków, dla której podbijał europejskie stadiony, potem w Górniku Zabrze, by w końcu trafić do Niemiec, Grecji i Szwajcarii.

“Ajwen” jest do bólu szczery, gdy opowiada o sprzedawaniu meczów, libacjach przed- i pomeczowych, małości oraz łapczywości trenerów i sędziów i o całym świecie ludzi, którzy – jak sam to przyznaje – dostają niewspółmiernie więcej pieniędzy, zaszczytów, oklasków, niż na to zasługują.

Jest to więc książka śmieszna i straszna zarazem. Obalająca szereg pięknych mitów o piłkarskich herosach stroniących od używek, o nieprzekupnych sędziach i o profesjonalnych trenerach. Choć Iwan zatrudnił ghost-writera, życie piłkarza opowiadane jest prostym językiem, nie stroniącym od bluzgów. Życie przegrane, trzeba przyznać, ale to piękna katastrofa.

Ewa Wanat, Andrzej Depko – Chuć, czyli normalne rozmowy o perwersyjnym seksie

Chuć, czyli normalne rozmowy o perwersyjnym seksieRedaktor Ewa Wanat i profesor Andrzej Depko to para, która zrobiła “na odcinku” świadomości seksuanej Polaków więcej, niż wielu Lwów-Starowiczów razem wziętych. Dobrych kilka lat temu przyjaciółka powiedziała, że w Radio TokFM, w środowe wieczory, można posłuchać cudownie ciekawych i zabawnych rozmów o seksie, w czasie których do studia w Warszawie dzwonią Polacy z różnych części Polski, by dzielić się swoimi rozterkami i problemami seksualnymi.

Słuchałem tych audycji z wypiekami na twarzy. Większość problemów, z którymi zgłaszali się słuchacze, była dla mnie co prawda raczej zabawna lub – w najlepszym przypadku – oczywista. Małżeństwo po sześćdziesiątce, które może i chce uprawiać seks, ale obawia się, czy to jest normalne. Szesnastolatka przestraszona, że w trakcie seksu oralnego mogło dojść do zapłodnienia. Chłopiec masturbujący się kilkanaście razy dziennie przed ekranem komputera. Facet w sile wieku, którego podniecają kobiety w ortalionowych płaszczykach. Nauczycielka geografii marząca o seksie z grupą czarnoskórych mężczyzn z Senegalu. Urzędniczka, która marzy, by na nią nakrzyczeć i pociągnąć za włosy. I tak dalej, i tak dalej. Wszystko mieszczące się w granicach wyobrażeń, wiedzy wyniosłej ze szkoły, lektur mniej lub bardziej potajemnych, rozmów z kolegami ze szkoły i wojska, magazynów dla panów i źródeł innych. Czasami śmiesznie, czasami strasznie.

W książce, którą pragnę Państwu polecić, znajdziecie oczywiście te i podobne historie. Jest ona zapisem rozmowy między panią redaktor a panem profesorem o specjalności seksuologia. Rozmowy nawiązującej do tych nocnych audycji, w których oboje – niskimi, aksamitnymi głosami – otwierali kolejne czakry polskich wyparć i zahamowań seksualnych. Bez skrępowania obalali kolejne tabu, być może aż zbyt postępowo, właściwie potępiając tylko te zachowania i potrzeby, które zakazuje polski kodeks karny.

Tematyka oscyluje wokół problemu granic normy i patologii w postawach i zachowaniach seksualnych. Dyskutanci konsekwentnie dowodzą, że granicą normy i patologii jest to, czy określone zachowanie, po pierwsze, nie jest zastępnikiem aktów seksualnych, po drugie zaś, nie czyni krzywdy uczestnikowi bądź uczestnikom takiego zachowania.

Przegląd różnych sposobów, w jaki ludzie robią sobie dobrze, jest z jednej strony podróżą zabawną, kolorową i zajmującą. Podglądanie w kilkudziesięciu wariantach, seks grupowy, seks w sieci, wymiana różnego rodzaju płynów, seks w nietypowych miejscach, setki zabawek, przebieranie, inscenizowanie i tak dalej i tak dalej. Można czytać i przebierać.

Dużo ciekawsze są jednak rozdziały poświęcone problemom, w których sfera seksualności nie jest źródłem szczęścia czy przyjemności, ale prowadzi do różnego rodzaju problemów: karnych, biologicznych czy obyczajowych. Rozmówcy rozprawiają się odważnie z mitem potwora-pedofila, któremu jedyne, co się należy, to stryczek. Oczywiście, osoby takie wymagają izolacji, ale sytuacja, w której się znajdują, jest sytuacją chorobową. Depko przywołuje przykłady osób, które zdają sobie sprawę ze swojego problemu i poszukują pomocy. Rysuje on ów problem w całej swojej złożoności. Ta lektura przydałaby się wielu w naszym kraju.

Podobnym problemem, chyba najbardziej poruszającym emocjonalnie, są historie osób blisko spokrewnionych (najczęściej rodzeństwa), które pozostają ze sobą w bliskim związku miłosnym. Stres spowodowany społecznym tabu wobec związków kazirodczych każe im ukrywać swoje uczucia przed otoczeniem. Według profesora Depko, skłonności takie są całkowicie naturalne, a objęcie ich społecznym zakazem wynika wyłącznie z tego, iż potomstwo zrodzone z takiego związku jest bardziej podatne na choroby genetyczne. Społeczeństwo w wielu pokoleniach broniło się przed tym, zakazując kazirodztwa.

Na koniec autorzy książki podejmują problematykę osób mających problemy z własną tożsamością płciową. Opowiadają o różnych rodzajach tego typu zjawisk, a następnie, z pełną premedytacją, w iście techniczny sposób, profesor Depko, opowiada o przebiegu wieloetapowej operacji zmiany płci.

Książka potrzebna i ważna. Chciałoby się ją czytać w formie zwykłej popularnonaukowej narracji, a nie – łatwiejszej do przeprowadzenia, ale uboższej w fakty – rozmowy. Tych nie zastąpią audycje radiowe Wanat i Depko, których już – niestety – nie mogę nigdzie znaleźć w eterze.

Robert Krasowski – Po południu

Ambitny projekt Roberta Krasowskiego – trzytomowa, autorska historia polityczna III Rzeczpospolitej – zapowiada się obiecująco, jeśli sądzić po lekturze pierwszej części, obejmującej lata 1989-1995. Nie należy traktować tej pracy jako kalendarium, czy nawet jako obiektywnej naukowo opowieści historycznej. Jest to całkowicie autorska, niezwykle oryginalna, interpretacja najnowszych dziejów Polski, która stawia w zupełnie nowym świetle wiele faktów przyjętych w mediach głównego za pewne i niepodważalne.

Lekkości stylu, sprawiającej, że lektura jest przyjemnością, towarzyszy imponująca wnikliwość i oryginalność interpretacji Krasowskiego. W zasadzie można powiedzieć, że odwraca on do góry nogami większość ugruntowanych teorii na temat istoty okrągłostołowego przełomu, “wojny na górze”, pierwszych gabinetów po 1989 roku, roli Wałęsy i Kwaśniewskiego w tym okresie czy odrodzenia i ostatecznego przejęcia władzy przez postkomunistów.

Krasowski okazuje się być zdolnym psychologiem, celnie opisując charakterologiczne profile głównych rozgrywających polskiej polityki tamtych lat i zgrabnie przykładając je do ówczesnych decyzji i wydarzeń. O Wałęsie pisze jako o genialnym politycznym amatorze, który – pozbawiony inteligenckiego backgroundu – jako jedyny po 1989 roku wykazał się politycznym geniuszem, myślał o państwie z perspektywy nie doraźnej, a strategicznej. Walka Wałęsy z rozdrobnionym partyjnym planktonem wynikała, zdaniem Krasowskiego, nie z dyktatorskich ambicji prezydenta, lecz z trafnej diagnozy przyczyn słabości polityki w tamtym okresie. Stąd też niechęć Wałęsy (poprzedzona okresem miłości) do stylu rządzenia uprawianego przez środowisko ówczesnej Unii Demokratycznej, a potem Unii Wolności. Krasowski pokazuje ogólnie ogromne różnice w obozie solidarnościowym, uniemożliwiające przejęcie władzy i skuteczne dążenie. Z drugiej strony, opisuje on pięknie, w jaki sposób triumwirat Cimoszewicz-Kwaśniewski-Miller, uzupełniając się wzajemnie, odbudowali pozostające w riuinie środowiska pezetpeerowskie, zapewniając im polityczne bezpieczeństwo.

Zdaniem Krasowskiego, upadek postsolidarnościowych elit był nieuchronny z powodu nie zdawania sobie sprawy z prawdziwych mechanizmów rządzących nowoczesną polityką. Solidarnościowe rządy naprawdę chciały zmieniać kraj, choć tego nie potrafiły. Postkomuniści, którzy przyszli wraz z premierostwem Oleksego i prezydenturą Kwaśniewskiego, byli teoretycznie o wiele sprawniejsi i skuteczni w działaniu, ale świadomie tkwili w stagnacji, gdyż nie podejmowanie ryzyka opłacało się bardziej od projektu modernizacyjnego. Posierpniowcy się na to oburzali, jednak w ostatecznym rachunku to postkomuniści mieli rację.

Politykami solidarnościowymi, którzy jako pierwsi zdali sobie sprawę z tej logiki współczesnego rządzenia, byli Jarosław Kaczyński i Donald Tusk. I to oni przetrwali jako jedyni spośród kolegów ze styropianu.

Lata 1989-1995 to, według Krasowskiego, okres erozji młodego systemu partyjnego w Polsce. Lata, poza krótkim okresem rządów Mazowieckiego i Bieleckiego, zmarnowane. Zmarnowane przez polskich polityków. Autor “Po południu” uważa, że sukces modernizacyjny Polski to nie zasługa tutejszych elit politycznych, ale różnego rodzaju sił Zachodu (Unia Europejska, Bank Światowy itd.) oraz zwykłych obywateli. Tam, gdzie pozostawiano im wolność, tam sami sobie świetnie radzili. Obszary pozostające w rękach państwa, takie jak służba zdrowia, koleje, edukacja, nauka, kuleją do dziś.

Książka, którą napisał Krasowski, nie spodoba się prawdopodobnie nikomu, bo nie wpisuje się w żaden z istniejących schematów interpretacyjnych najnowszej historii Polski. Pewnie dlatego tak mało się o niej pisze w mediach. Niesłusznie, bo jest ona bardzo wartościowym przewodnikiem po dziejach III RP, którego po prostu nie wypada nie znać.

Quentin Tarantino – Django

Nie wydaje mi się, aby te wszystkie polityczno-obyczajowe dyskusje o “Django” miały większy sens. Twierdzenie, że Quentin Tarantino “dojrzał” w końcu do tego, by jego postmodernistyczne misz-masze niosły z sobą polityczny przekaz, jest daleko przesadzone i wynika z błędnego założenia, iż genialny reżyser musi być przynajmniej intelektualistą.

Tymczasem “Django” to – wyłącznie i aż – rozrywka na absolutnie najwyższym poziomie – dwie godziny zabawy opartej na niesłusznie porzuconej i wzgardzanej konwencji westernu i samotnego mściciela. A to, że mściciel jest czarny? I co z tego?

Największą kreację tworzy, podobnie jak w “Bękartach wojny”, prawdopodobnie największy obecnie aktor na świecie, Christoph Waltz. Występuje on tu w roli niemieckiego dentysty, a w rzeczywistości łowcy głów, przemierzającego południe Stanów w poszukiwaniu bandytów poszukiwanych listami gończymi. Zabija ich oczywiście dla pieniędzy. Przyłącza się do niego tytułowy Django (Jamie Foxx), który poszukuje swojej żony, sprzedanej na targu niewolników (Kerry Washington).

Obejrzałem przezabawny, skrajnie brutalny i pomysłowy film, w którym nawet bardzo statyczne sceny (negocjacje głównych bohaterów z handlarzem niewolników Candym zagranym nieźle, choć bez sensacji polotu przez Leonardo DiCaprio) iskrzą i trzymają w napięciu. To prawda, że każdy kolejny film Quentina Tarantino jest coraz lepszy i w przypadku Django poprzeczka została po raz kolejny zawieszona wyżej.

Dosłowność, kompletne zignorowanie polit-poprawności, trzymanie się kanonicznych schematów gatunku – wszystko to jest dowodem klasy Tarantino, który dostarcza dwóch godzin doskonałej zabawy, bez niedopowiedzeń, aluzji i nudnego ideologizowania.