Oto laureat literackiej Nagrody Nobla, John Maxwell Coetzee, napisał autobiograficzną opowieść o własnym upadku, a mnie – rówieśnikowi bohatera powieści pod tytułem „Młodość”, przyszło czytać tę historię niezrealizowanych planów nietrywialnego życia właśnie teraz, gdy sam zbliżam się do wieku, w którym bohater powieści wieści swoją klęskę.
Książka J.M. Coetzee to w mniejszym niż mi się początkowo wydawało stopniu powieść kolonialna. Bohater – co prawda – opuszcza rodzinną Południową Afrykę, próbując uwolnić się od duszących go więzów rodzinnych. Przybywa do Londynu, gdzie próbuje „nowego otwarcia”. Ma ambicje poetyckie, chce uciec przed trywialnością zdeterminowanego „naturalnym porządkiem rzeczy” życia zwykłych ludzi. Walka z determinizmem ludzkich losów, próba zapanowania choćby częściowego nad własnymi losami, przewija się na kartach książki od pierwszych do ostatnich jej stron. Próby zbudowania głębokiego i niebanalnego związku uczuciowego kończą się albo niepowodzeniem albo – co gorsza – sytuacją nieznośnego zawieszenia, niedookreślenia, drażniącego niedopowiedzenia. Kobiety nie spełniają oczekiwań, których bohater sam nie jest w stanie sprecyzować. Londyn albo drażni wielkomiejską opresywnością, albo przeraża niemożliwością zrealizowania ogromnych możliwości jakie sam stwarza.
Sytuacja, w jakiej znajduje się bohater powieści, jest sytuacją człowieka zawieszonego pomiędzy utraconą, odległą o tysiące kilometrów niezrealizowaną i nudną młodością a dorosłością wieku średniego, która daje wybór: albo kariera na kierowniczym stanowisku, albo pasek od spodni na szyję. Te kilka lat, które dzieli ukończenie edukacji od magicznej trzydziestki na karku, ukazane jest jako czas napięcia, podejmowania walki z samym sobą. Naiwność młodzieńca przekonanego, że z dnia na dzień jest w stanie zmienić całe swoje życie zderza się z twardą rzeczywistością, w której nawet długoletnia praca nad charakterem nie musi przynieść żadnych rezultatów.
To zderzenie młodości z dojrzałością, pomiędzy którymi jest te kilka lat zawieszenia, emocjonalnej burzy, która równie dobrze jest emocjonalną pustką, opisuje Coetzee z chłodem i dystansem, do którego trudno się początkowo przyzwyczaić. Ta napisana lekkim, przejrzystym, pozbawionym zbędnych ozdobników stylem proza wywołuje u czytelnika efekt dokładnie przeciwny do tego, na jaki wskazywałaby jej forma. To nie jest słowiańskie wypruwanie z trzewi najgłębszych tajemnic, to raczej emocje wypowiadane z estymą i nobliwością Obywatela Imperium Brytyjskiego. Z perspektywy człowieka wschodu potęguje to efekt emocjonalności, jak gdyby przeczuwane przez czytelnika emocje znajdywały ujście właśnie w jego osobistym odbiorze dzieła.