„Pokuta” i „Korowód” – dwa filmy o kłamstwie

Obejrzane niedawno „Pokuta” (Atonement) Christophera Hamptona i „KorowódJerzego Stuhra to filmy o kłamstwie i kłamaniu. O tym, na ile bardzo czyste w swojej oczywistości mówienie nieprawdy, może być w gruncie rzeczy skomplikowane, niejednoznaczne, trudne do jednoznacznej oceny. Sposób, w jaki problem ten został potraktowany w obu filmach, stanowi o ich wartości.

„Pokuta” to film nakręcony na podstawie książki Iana McEwana melodramat rozgrywający się w latach 30. i 40. XX wieku w Anglii. Trzynastoletnia Briony Tallis nie może zaakceptować rodzącej się miłości między jej starszą siostrą Cecillą a synem gospodarza, Robbinem. W akcie chorobliwej zazdrości oskarża Robinna niesprawiedliwie o gwałt, za co zostaje on skazany na więzienie, a następnie zesłany na front XX wojny światowej. Kłamstwo młodziutkiej Briony powoduje, że zakochani Cecilla i Robinn, rozdzieleni frontem, za wszelką cenę próbują się odnaleźć.

Film pod względem kunsztu reżyserskiego, operatorskiego i muzycznego jest prawdziwym majstersztykiem. Zdjęcia przedwojennego dworu Tallisów otoczonego wielkim ogrodem robią niesamowite wrażenie. Podobnie muzyka Dario Marianelliego wplatająca w niepokojące struktury dźwiękowe stacatto maszyny do pisania, czy odgłos zapalniczki, kroków na schodach. Scena ewakuacji w Dunkierce to kilkuminutowa, nakręcona z rozmachem, jednym ujęciem, scena, która zapada w pamięć na bardzo długo. Gdy chodzi o grę aktorów, jest nierówno. Świetnie spisał się James McAvoy w roli Robbina, nieco słabiej Keira Knightley w roli Cecilli, choć w tym przypadku aktorka nadrabia ponadprzeciętną urodą.

Trzeba rozumieć, na czym polega melodramat i czytać konwencję, w jakiej opowiedziana jest ta historia, aby wydobyć z niej to, co najcenniejsze. „Pokuta” nie wyciska łez ot – tak sobie, po to tylko, aby melodramatyczny target czuł się usatysfakcjonowany po wyjściu z kina. Ta ckliwa historia nieszczęśliwej miłości zniszczonej przez głupiutką kłamczuszkę może być rozumiana jako rozprawa o potrzebie i sensie pokuty.

Kłamczuszka Briony, jako dziecko nieświadoma konsekwencji swojego czynu, dorastając dojrzewa do świadomości i poczucia winy. Film Hamptona przekonuje, że zadośćuczynienie jest potrzebne, nawet wtedy, gdy już wszystko stracone. Pokuta ma sens nawet wtedy, gdy jedno kłamstwo okupujemy kolejnym (bo sztuka też jest jakimś kłamstwem, czyż nie?).

Dziwnym trafem, kilka dni po obejrzeniu „Pokuty”, miałem okazję zapoznać się z najnowszym dziełem Jerzego Stuhra, filmem pod tytułem „Korowód„. Problem poruszany w tym filmie jest tym samym problemem, o którym mówi „Pokuta”. W gruncie rzeczy film Stuhra mógłby być tak zatytułowany, gdyby nie – jeśli dobrze czytam intencję reżysera – pragnienie związania jednym węzłem problemów dwóch pokoleń Polaków: dzisiejszych pięćdziesięcio-sześćdziesięciolatków i ich potomków.

„Korowód”, oczywiście, melodramatem nie jest. To sprawnie nakręcony dramat, kontynuujący moralistyczny, ale nie moralizatorski styl, nawiązujący do najlepszych nazwisk polskiej szkoły filmowej i Kieślowskim na czele.

Bartek Wilkosz (Kamil Maćkowiak), student trudniący się pisaniem prac magisterskich, jest przypadkowym świadkiem tajemniczego zniknięcia profesora Zdzisława Dąbrowskiego (w tej roli znakomity Jan Frycz).  Bartek, przyzwyczajony dom mniej lub bardziej drobnych kłamstewek, stoi przed kłamstwem przekraczającym jego wyobrażenia. Profesor Dąbrowski, będąc w wieku Bartka decyduje się na współpracę ze Służbą Bezpieczeństwa PRL po to, aby zdobyć serce kobiety, w której jest śmiertelnie zakochany. Nie waha się w tym celu pogrążyć i zniszczyć życie niewinnego człowieka. Teraz, po dwudziestu latach od tych wydarzeń, poczucie winy każe mu uciec od kobiety, którą zdobył za pomocą kłamstwa i od córki, którą wychowywał. Bartek, uwikłany w tę historię, zaczyna zastanawiać się nad własnym życiem.

Stuhr chce pokazać, że dylematy, wybory, decyzje, które podejmujemy w naszym życiu nie tracą ani nie zyskują na wadze w zależności od czasów historycznych w których żyjemy. To napięcie jest zawsze, a cnota polega nie tyle na relatywizowaniu czy też trywializowaniu naszych wyborów, lecz na stawianiu im czoła, potęgowaniu tego napięcia. Dalsza historia opowiadana w „Korowodzie”, choć dla wielu mogłaby wydawać się trywialna i zbyt „współczesna”, znajduje bezpośrednie odniesienie do dramatu profesora Dąbrowskiego, który z lęku przed ujawnieniem starego kłamstwa ucieka w Bieszczady z zamiarem utopienia się w Solinie.

Mamy więc dwa dobre traktaty o kłamstwie. Jeden – uniwersalny, oparty na konwencji, postmodernistyczny i wielowarstwowy, oraz drugi – współczesny, bardzo polski, bardziej moralitet niż melodramat. Oba dobre i mądre.